Nawigacja
Ostatnie Obrazy
Najnowsze video
TEM2-294 w akcji
ST44-1113+SM42-693...
ST44-172, Nurzec
ST44-1109 Sycze
Targi Hobby Pozna...
M62M-014
Euronaft
SU46-041
ST44-2046
ST44-2026+ST44-2050
Ostatnie artykuły
Salon Hobby 2015 czy...
Rogowskie Impresje
Pobiedziska i Trybun...
Żnin 2015
Kolejna solówka
Aktualnie online
Gości online: 10

Użytkowników online: 0

Łącznie użytkowników: 26
Najnowszy użytkownik: kareks
Ostatnie komentarze
Teenage agv.gpus.lkm...
Impetigo: xyy.gxwb.l...
[url=http://hydroxyc...
[url=http://augmenti...
Confident tqs.huwh.l...
[url=http://buycloni...
Osler ksv.zpen.lkmk....
However, onb.ieol.lk...
Has vyw.mjbk.lkmk.eu...
[url=http://viagra96...
Kalendarz
Po Wt Śr Cz Pi So Ni
    1 2 3 4 5
6 7 8 9 10 11 12
13 14 15 16 17 18 19
20 21 22 23 24 25 26
27 28 29 30 31    
Nawigacja
Artykuły » Wycieczki » Sonisphere Festival 2010
Sonisphere Festival 2010
Kiedy pod koniec 2009 roku zaczęły się pojawiać pogłoski o planowanym koncercie Metallicy i Slayera w Warszawie w ramach cyklu imprez Sonisphere podchodziłem od tematu bardzo sceptycznie. Nawet kiedy podano oficjalnie listę zespołów wzbogaconą o trzecią gwiazdę Anthrax oraz Mastodon i Behemoth jako support oraz znana była data koncertu i termin rozpoczęcia sprzedaży biletów nie wierzyłem. Dodatkowo pomyślałem sobie, że skoro szykują taki hit to może pójdą na całość i zaproszą jeszcze Megadeth.... No i okazało się, że te wszystkie plotki i marzenia mają się ziścić 16-go czerwca. Po potwierdzeniu listy zespołów pozostawało tylko czekać na rozpoczęcie sprzedaży biletów. Oczywiście w klubie oraz wśród znajomych sporo chętnych i szykowała się spora ekipa. Tradycyjnie też życie brutalnie zweryfikowało te plany i koniec końców wyruszyłem do stolycy solo by tam na dworcu spotkać się z Irkiem oraz Włodarem. Transport to nasza wiśniowa strzała czyli ED74 i po drodze zaskoczony byłem intensywnością ruchu oraz różnorodnością taboru, niestety prędkość poruszania się nie pozwoliły na fotografowanie. Z ciekawostek to M62-1786 Hagansu manewrujący na Widzewie, trumna w Koluszkach, Ludmiła PCC Kolchemu luzem, Class 66 w Grodzisku, Tamara PCC w Pruszkowie i Husarz na CMK.
Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Grodzisk Pruszków

Po dotarciu na Centralny powitanko z przyjaciółmi i idziemy coś zeżreć. Miasto opanowane jest już przez fanów ciężkiego brzmienia i widać, że będzie nas sporo. MZK stanęło na wysokości zadania i co 5 minut podstawiało kolejne autobusy wiozące społeczeństwo na koncert. Niestety stolica jest permanentnie zakorkowana i pokonanie tej stosunkowo niewielkiej odległości zabrało nam ponad godzinę. Najważniejsze, że w końcu udało nam się dotrzeć bezpiecznie na Bemowo i poddani skrupulatnej kontroli przez ochronę wchodzimy na teren lotniska. Pierwsze kroki kierujemy oczywiście w jedyne słuszne miejsce czyli do ogródka Carlsberga.

Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Nareszcie wchodzimy Nastroje bardzo dopisywały
Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Zwłaszcza po dotarciu do namiotów Carlsberga Dumny Włodar

Czasu do oficjalnego rozpoczęcia imprezy pozostało już naprawdę niewiele i nie zdążyliśmy niemalże zwilżyć gardeł a już od strony sceny rozległo się donośne dudnienie. To Nergal i jego załoga jako przedstawiciel gospodarzy rozpoczął rzeźnię. Nie znam niestety twórczości naszej najlepszej eksportowej kapeli ani też nie miałem przyjemności nigdy ich widzieć na żywo wiec czym prędzej udajemy się pod scenę. Wszyscy trzej byliśmy zdania, że do takiego zestawu kapel jak i do charakteru festiwalu bardziej pasowałby Kat z Romkiem Kostrzewskim na czele ale Behemoth wstydu nie przyniósł. Co więcej z powodzeniem udowodnił, że jest kapelą światowego formatu i bezkompleksowo może występować z każdym.

Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Koncert otwierał Behemoth Nergal i spółka "Napierdalajcie baniami!" czyli rodzima zachęta do headbangingu

Po zamykającym koncert Behemotha kawałku "Chant for Eschaton 2000" postanowiliśmy czym prędzej uzupełnić zapasy płynów w organizmach i podążyliśmy do namiotów Carlsberga. Niestety odległość do pokonania jak i liczba ludzi, którzy wpadli na ten sam pomysł co my okazała się zbyt duża więc wróciliśmy z powrotem pod scenę. Tam instalował się już Anthrax i naszym oczom ukazała się ogromny baner z okładką płyty "Among The Living" dla mnie zdecydowanie ich najlepszy krążek. Nie traktowałem tego poważnie bo wszak to staroć a i zespół wydał sporo po tym czasie. Rozpoczęli czadowym wykonaniem "Caught in a Mosh" by za chwilę poprawić "Got the Time". I właśnie ich występ był najmilszą niespodzianką całej imprezy. Nastawiałem się raczej na zebranie sił i spokojne posłuchanie materiału a tu takie zaskoczenie. Joe Belladonna być może najlepsze czasy ma już za sobą ale dawał z siebie wszystko i całkiem udanie mu to wychodziło. Pojechali z "Indians", "Antisocial ", "Madhouse" oraz "Only" i widać było, że naprawdę świetnie się bawią, podobnie z resztą jak publika a mnie niemal łezka w oku się zakręciła z sentymentu. Potem zagrali "Efilnikufesin (N.F.L.)" by zakończyć "I Am The Law" w naprawdę porywającym wykonaniu. W przerwie technicznej potrzebnej na zmianę sprzętu odbywały się pokazy mistrzostwa pilotażu floty Red Bulla. Za sterami wyczynowego śmigłowca Bolkov BO-105 zasiadł sam szef tej ekipy Siegfried "Blacky" Schwarz. To co ten facet wyprawiał z tą maszyną naprawdę przeczyło fizyce i było niesamowitym przeżyciem.

Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Czas na Anthrax Belladonna w swoim żywiole Rob Caggiano
Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Ian Scott Słabo gramy? Frank Bello jak za dawnych lat
  Kliknij by powiększyć  
  BOLKOV BO-105 z floty Red Bulla  

Po przerwie wreszcie zabrzmiały pierwsze dźwięki "Holly Wars" i na scenie pojawił się mocno oczekiwany przeze mnie Megadeth. IMHO lepiej nagłośnieni niż Anthrax, absolutnie perfekcyjnie techniczni, zimni i skupieni na grze czyli standard. Oczywiście można polemizować czy to taki styl czy tez po prostu "w dupie manie" wszystkiego i wszystkich ale do nich i klimatu muzyki jaki uprawiają akurat to pasuje. Potem wszystko potoczyło się równo i sprawnie, bez zapowiedzi, zbędnego marudzenia po prostu muzyka. "Hangar 18", "Take No Prisoners", "Five Magics", "Poison Was the Cure", "Lucretia", "Tornado of Souls", "Dawn Patrol", "Rust in Peace... Polaris" i w zasadzie całe "Rust In Peace" mieliśmy za sobą. Do tego powrót Davida Ellefsona do składu oraz dobra forma rudego zaowocowały naprawdę świetnym występem jak za dawnych dobrych lat. Mustaine się rozkręcił i wreszcie nawiązał jakiś kontakt z publiką zagrali "Head Crusher" z ostatniej plyty,  "Sweating Bullets" oraz odśpiewany razem z publiką świetny "Symphony Of Destruction" oba pochodzące z "Countdown To Extinction". Ja osobiście czekałem na mój ulubiony "Peace Sells" i nie zawiodłem się, swój występ zakończyli właśnie tym numerem.

Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Megadeth Dave Mustaine i Dawid Ellefson czyli powrót do korzeni Rudy szczytuje
Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Nie doszedł? Dwaj panowie D Chris Broderick
Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Mustaine wreszcie coś powiedział do publiki i zagrali Headcrushera Podczas "Symphonies Of Destruction" Rudy zwycięzcą?

 

Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
"God bless you all!" Tu go poniosło już zdecydowanie Pomysłowość ludzka nie zna granic Punx NOT Dead!

W przerwie technicznej postaraliśmy docisnąć się ciut bliżej sceny ale praktycznie bez skutecznie. Do tego widać było co dla wielu fanów będzie daniem głównym tego wieczoru. Z głośników popłynęło intro ostatniego albumu i na scenie wreszcie pojawił się Slayer. Jak w dobrym thrillerze Hitchcocka, najpierw trzęsienie ziemi a potem napięcie zaczyna rosnąć po energicznym wykonaniu "World Painted Blood" i poprawieniu "Jihad", Araya zapytał skromnie "Are you ready for WAR!!!!?" przenosząc publikę na krawędź ekstazy. Po "War Ensemble" przyłożyli znowu kawałkiem z ostatniej płyty i zarazem z promującego ją singla czyli "Hate Worldwide". Ci faceci są naprawdę niesamowici, widać ewidentnie że muzyka to ich największa pasja i są stworzeni do brutalnego grania. Araya mimo kłopotów ze zdrowiem i lekarskiego nakazu oszczędzania się po raz kolejny rozdarł się tradycyjną zapowiedzią do "Dead Skin Mask", a numer zakończyli wygrzewem "Angel Of Death". Potem chwila uspokojenia i "Beautty Through Order" oraz apokaliptyczny "Disciple". Koncert powoli zmierzał ku końcowi więc nadeszła pora na klasyki, "Mandatory Suicide" i "Chemical Warfare" by przejść do najbardziej mrocznego numeru czyli "South Of Heaven". Kiedy już wszyscy mieli wrażenie, że panowie już sobie poszli Lombardo zaczął na kotłach wybijać charakterystyczny początek ich koncertowego hitu wszechczasów publika oszalała. "Raining Blood" to najpiękniejszy deser jaki każdy fan Slayera może sobie wyobrazić.

Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Tomek Arajski - lekarze kazali mu się oszczędzać... Kerry King z gwożdziami Araya się rozwija
Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Rzeźnia trwa Hanneman na początku jak przytwierdzony do podłoża Dead Skin Mask
Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Pojawiam się i znikam czyli Dave Lombardo Kerremu udzieliła się atmosfera Jeffowi też :)
Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Slayer Raining Blood Kudłaty?

Tak solidnej dawki koncertu jak również wcześniej pracy i podróży nie wytrzymaliby najwięksi twardziele wiec i my poszliśmy wreszcie odpocząć z chytrym planem wysłuchania Metallicy z daleka. Po klasycznym otwarciu czyli "Cowboy Theme" zagrali "Creeping Death" i "For Whom The Bell Tolls" wlewając nadzieję w nasze serca. Porzuciliśmy więc kubeczki i pognaliśmy bliżej sceny. Niestety Metallica AD 2010 to już nie to samo co w roku 1986 a i my też trochę dorośliśmy. W każdym bądź razie nawet stare numery nie brzmią już tak jak kiedyś i jakoś tak sflaczale. Usłyszeliśmy zestaw klasyków przeplatany nowymi numerami: "Fuel", "The Four Horsemen", "Fade To Black", "That Was Just Your Life", "Cyanide", "Sad But True", "Welcome Home (Sanitarium)", "All Nightmare Long", "One". Dookoła nażelowani kolesie z różowymi pustakami , wszechobecne komórki , panienki tańczące dyskotekowe tańce podczas "Master Of Puppets" co to k...a ma być? Potem leci "Blackened" z ostatniego porządnego albumu Metallicy ale niestety potem "Nothing Else Matters" a ja mam ochotę wyjść by nie patrzeć na ten kibel i tylko przyzwoitość oraz pociąg o 00:49 nakazuje mi zostać. Na bis panowie serwują cover Queenu "Stone Cold Crazy", "Hit The Lights" i kończą kultowym "Seek & Destroy". Podczas tych ostatnich nasunęła mi się fajna myśl: " ludzie te kawałki są starsze do połowy z was....". No cóż, jak zauważył Włodar, Metallica stałą się gwiazdą niemalże stylu pop jak Madonna czy George Michael i nie ma już nic wspólnego z ikoną thrash metalu.

Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć Kliknij by powiększyć
Wracamy w kierunku sceny A titi bobasku! Hetfield nawiązuje inteligentny kontakt z publiką Starość nie radość
Kliknij by powiększyć   Kliknij by powiększyć
Coś tam se chłopaki brzdąkają   Hammet już wybrał naszego producenta modeli...

Po koncercie szybka ewakuacja do autobusu i tu chwila stresu. Mimo późnej pory autobus podąża w żółwim tempie i na dworzec docieramy 2 minuty po teoretycznym odjeździe ostatniego pociągu do Koluszek. Na szczęście jest opóźniony ale też i na peronie czeka na niego kilkaset osób, będzie walka... Na szczęście masą i wzrostem przewyższamy statystycznego fana metalu w Polsce i łapiemy się na miejsce na korytarzu. Po dwudziesty minutach upychania się w wagonach i negocjacjach z obsługą wreszcie daje się jakoś wszystkich zapakować i ruszamy. Po godzinie docieramy do Koluszek, robimy zapasy na resztę nocy i zasiadamy przy torach, niestety jakikolwiek transport w kierunku Łodzi dopiero 4:50 i trzeba jakoś przekwitnąć. Plan darcia z buta 20 km upadł bo czasowo wyszłoby na to samo a kilkanaście godzin na nogach dało o sobie znać. Wreszcie świta, przeraźliwe zimno odchodzi w niepamięć a i w perony podstawia się kibel do Fabrycznej. Króko po 5-tej docieramy do Łodzi i tak kończy się nasza metalowa wycieczka.

Podsumowując koncert jako koncert genialny, wszyscy dali z siebie maxa a dobór setlist wyśmienity. Niestety jako wielkie wydarzenie muzyczne czyli koncert Wielkiej Czwórki to porażka na całej linii. Był to koncert Metallicy i supportów i dało się to wyraźnie odczuć a pokazywanie przez Hetfielda kostki z logiem wszystkich kapel to zdecydowanie za mało. Do tego słuchanie słów "Aushwitz the meaning of pain.." w niemal piknikowej atmosferze ze słońcem walącym prosto w pysk nie podnosi jakości odbioru ale lokalizacja sceny niestety na Bemowie jest wymuszona. Organizacja samego wydarzenia jak i transportu w obrębie miasta wyśmienite i niestety znowu ciała dała nasza kochana kolej. Ani IC ani PR nie podstawiły choćby kibla w najpopularniejsze kierunki a składy jadące przez miasto w tym czasie nie zostały wydłużone. Koncert obejrzało 81 000 ludzi czyli można liczyć około 60 tysięcy potencjalnych klientów ale po co im ułatwić życie?

Foto: Michał Górecki

Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się , żeby móc zagłosować.

Świetne! Świetne! 100% [1 głos]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [0 głosów]
Dobre Dobre 0% [0 głosów]
Średnie Średnie 0% [0 głosów]
Słabe Słabe 0% [0 głosów]
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło
Losowa Fotka
Shoutbox
Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

Tomek
30-09-2022 11:23
Test Shoutbox'a
Copyright © 2022, Created by Acid Rain