Niewiele czasu minęło i znów jedziemy w stronę Poznania, początek ekspedycji taki sam jak podczas wycieczki do Gniezna, ciemna noc, dość niska temperatura, o świcie zaczęło siąpić.
Nic to, nie straszne nam ni wichry ni burze, nawet to, że odpadła mi gałka od ustawiania czułości w aparacie nie jest w stanie zepsuć nam humoru, pędzimy na spotkanie ostatnich żywych maszyn.
Pada coraz bardziej, pierwsza stacja, jaką odwiedziliśmy to Panienka, nasilający się deszcz nie nastraja nas optymistycznie.
I tak cały dzień, naturalnie po kilkunastu minutach łażenia po zaroślach mamy przemoczone buty, Rysiek zabrał zapasowe, Piotrek kupił sobie kalosze, idziemy załatwić nocleg.
W parowozowni człowiek odpowiedzialny za to długo wypisuje kwit robiąc kilka błędów, niech tam, nie każdy musi wiedzieć jak się pisze nazwisko naszego sławnego kronikarza Kadłubka.
Trochę kręcimy się po terenie lokomotywowni i stacji, nawet zwiedziliśmy izbę pamięci lub, jak kto woli prywatne sanktuarium Pana D.G., który wyraźnie daje nam do zrozumienia, iż zakłóciliśmy jego świątynię i w dodatku zabieramy jego cenny czas.
Mimo jego "zasług" jakoś nie mogę się do niego przekonać.
Wsiadamy w autko i ruszamy na podbój okolic, odwiedzając stacje i ich okolice, łapiemy oelki wraz z trojgiem szwajcarów w Adamowie, powoli dzień się kończy, światło coraz gorsze, wracamy na kwaterę.
Pijemy ciepłą herbatę i specjalne lekarstwo, jak nazwa na etykiecie mówi na żołądek, ale i na inne schorzenia też pomaga.
Zanim lekarstwo zacznie działać na dobre postanawiamy iść na nocne zdjęcia, lekko zataczając się ze zmęczenia idziemy w perony i chaszcze Wolsztyna, niesamowite widoki, żywe parowozy w szopie i wraki w świetle latarń tworzą bajkowy klimat, przez chwilę wydaje się, że to wszystko nie jest prawdą, zadowoleni z siebie, co rusz potykając się o pędnie docieramy do noclegowni.
W błogim nastroju udajemy się na spoczynek, łóżka skrzypią, pierzyna ma chyba ze 40 cm grubości, całe szczęście, że zabrałem śpiwór, kaloryfer rozgrzany do czerwoności, już z klejącymi oczętami, buńczucznie obiecujemy wstać nad ranem, aby zrobić zdjęcia pierwszego pociągu, życie i nadmiar lekarstwa weryfikują nasze plany.
Rankiem po wyjściu z noclegowni, powitał nas chłód i słońce, kręcimy się po szopie, trochę rozmawiamy z pracownikami.
Pieszo wzdłuż torów udajemy się w stronę wzgórza, z którego mamy zamiar robić zdjęcia w połowie drogi spostrzegamy towarzystwo, widziany poprzedniego dnia w budce parowozu, gruby typ z obrzydliwie przetłuszczonymi włosami, sapiąc dźwiga swój sprzęt, nasz przyszły "brat" zza zachodniej granicy.
Wiatr wieje coraz bardziej, ale nie jest tak źle, w końcu doczekaliśmy się, z oddali słychać gwizd parowozu, po chwili przemyka koło nas z bipą buchając parą.
W brzuszkach burczy nam coraz bardziej, udajemy się na rozkoszne śniadanko do restauracji w komendzie policji, nasyciwszy ciało po chwili słabości wyruszamy do drugiego punktu naszej dwudniowej wycieczki, a mianowicie do Śmigla.
Drogi zatłoczone ale udaje nam się dojechać względnie szybko, rozpełzamy się po stacji, robiąc zdjęcia, zabawne podlotki udające się do szkoły (około 16 latek) pytają Piotrka z jakiej jest gazety, ten z kamienna twarzą informuje iż jesteśmy z "Nowin Śmigielskich".
Na rowerze przyjechał zawiadowca a jednocześnie konduktor pociągu, od niego dowiadujemy się o coraz lepszej kondycji kolejki od chwili przejęcia przez prywatnego operatora, na części taboru widnieje jeszcze logo PKP, na innej zaś już nowego przewoźnika a mianowicie Śmigielskiej Kolei Dojazdowej.
Wsiadamy do wagonu motorowego Mbxd2 stanowiącego pociąg do Bojanowa Starego i powoli odjeżdżamy w dal.
Co jakiś czas stajemy na przystankach, a także na "życzenie", maszynista wychodzi z założenia że klient nasz pan, i to właśnie stanowi o uroku kolei wąskotorowych, o tej magii która nigdy nie stanie się udziałem bezdusznego pociągu ze sztywnym rozkładem jazdy i niewzruszonymi przepisami.
Frekwencja wzrasta, robi się tłoczno, większość podróżnych to młodzież udająca się do szkoły, wszyscy się znają, obcy budzą zdziwienie, turkocząc docieramy do Bojanowa, mamy pół godziny do powrotu, robimy zdjęcia składu stojącego na normalnotorowej części stacji i idziemy szukać śladów wąskotorowej linii.
Są tory a także transportery wąskotorowe, niestety porzucone na pastwę losu w krzakach, na stacji stoi solidny skład prowadzony lokomotywą SM31, jeszcze rzut oka na okolicę i w drogę.
Ja z Ryśkiem zajmujemy miejsce w wagonie Piotrek prosi maszynistę o zabranie po drodze, postanowił sfilmować odjazd pociągu, okazało się, że nie ma najmniejszego problemu, ruszamy i po chwili zabieramy Piotrka, który filmuje całą drogę powrotną.
Wszystko, co dobre się kończy, więc i nasza dwudniowa podróż dobiega końca, w Śmiglu rozstajemy się z kolejką wąskotorową i pędzimy do domu.
Jeszcze jeden postój, tzw. techniczny wypadł akurat w Kobylinie, ładna trochę zaniedbana stacja, budynek zamknięty na głucho, rozkład wisi w oknie, a szkoda.
Wjeżdża na peron SU45 z bipą, frekwencja dosyć dobra, po chwili pojawia się ze składem wagonów towarowych ST43-55, jeszcze kilka zdjęć i koniec.
Droga do domu jak zwykle dłuży się a zarazem nie, bo w pewnej chwili pojawiają się znajome okolice.
Zmiana lokomotywy u Ryśka i pomarańczowym osiągnięciem naszej myśli technicznej i przemysłu motoryzacyjnego Piotrek odwozi mnie do domu.
Pierwotny tekst relacji bardzo bogaty, pisany na świeżo okraszony prawie setką zdjęć, w pomroce dziejów zaginął, ponieważ był napisany w jednym egzemplarzu, po tak długim czasie nie sposób go odtworzyć.
Zdecydowałem się na okrojoną wersję relacji, i prezentację kilkudziesięciu zdjęć, aby tradycji stało się zadość i wycieczka klubowa została odnotowana.
Usiłując przeniknąć mroki pamięci spisał w miarę rzetelnie Paweł Radecki