AKT II
Pobudka, ciężko wstać, oczęta jak z ołowiu powiekami skryte, a czas goni, nikt czekać nie będzie, schodzimy na śniadanko, bo jak się okazuje można i zjeść, jeśli ma ochotę kto.
Syte śniadanie potęguje senność, pożegnań czas, bagaże, kufry, walizki, ostatnie tęskne spojrzenie, zimno jak diabli, raptem dwa stopnie. I to w zasadzie najciekawsza część dnia drugiego, reszta udręką będzie, a dowiemy się w swym czasie, o tym.
Na stacji w Kłodzku, wysadzamy desant, czyli mnie i Kudłatego, zadanie utrzymać przyczółki, mimo zdecydowanej przewagi wroga.
A wróg zewsząd jak pluskwy w pomarańczowych i żółtych kamizelkach wypełza. Szczerze mówiąc z niesmakiem obserwuję, obłąkańczy taniec, statywów w cenie kilkuset złotych, i aparatów z pisma Girl lub Bravo oraz doczepionych do nich MK.
Ileż można fotografować sprzęg, lub zestaw kołowy, ale co tam, niepozorny chłopina snujący się po peronie okazuję się organizatorem przedsięwzięcia, jeszcze chwila spędzona na obserwacji nieudolnej próby wodowania, i zasiadamy w wagonie na zarezerwowanych miejscach.
Piotrek z Kubą samochód ukryli na podwórku komendy, którą w przeddzień odnaleźliśmy popłoch wzbudzając u tubylców pytaniem o jej położenie, Maćka samochodem jechać będzie Wojtek, dobrowolnie rezygnując z jazdy na rzecz zaopatrzenia nas w transport do Kłodzka z Wałbrzycha.
Jesteśmy w komplecie, pociąg rusza i zaczyna się szaleństwo fotostopów, osiągając apogeum, gdy MK chcą fotografować tekatkę na tle współczesnego wiaduktu betonowego. Jeszcze kilka postojów było absurdalnie zbędnych, co sprawiło, że ciekawe miejsca oglądaliśmy z okna jadącego pociągu.
|
|
|
|
Jak z okładki Foto: Kuba Sikora
|
Na wielkim wiadukcie Foto: Kuba Sikora
|
Samotna tekatka Foto: Maciej Zwoliński
|
Dziewczynka z parowozem Foto: Maciej Zwoliński
|
|
|
|
|
Nad światem Foto: Maciej Zwoliński
|
Prze głęboki las Foto: Maciej Zwoliński
|
Jak za starych dobrych lat Foto: Kuba Sikora |
Zagubiony podróżny Foto: Maciej Zwoliński
|
|
|
|
|
Drzewo z napletkiem Foto: Paweł Radecki
|
Lwy ze Złotego Jaru Foto: Paweł Radecki
|
Spotkanie Foto: Paweł Radecki |
Twarz za szybą Foto: Maciej Zwoliński
|
W międzyczasie zwanym, dyskusja zażarta się wywiązała o wyższości miejsca, z którego robić należy zdjęcia pociągu na wiaduktach, pewien MK, o wielce nieprzyjemnej aparycji i jeszcze bardziej chropawym głosie próbuje udowodnić rację swą, jestem zaskoczony naszą łagodnością, za jego napastliwy ton i podskoki powinien zostać skarcony, ale cóż to w końcu pokojowa impreza.
Choć ręka świerzbiła mnie, gdy wciąż snuł się smród jeden w polskim mundurze i zarzuconej na niego "faszystowskiej" kamizelce DB, zwróciłem mu uwagę, ale okazał się głupszy od muła, nie zrozumiał.
Zdecydowana większość tzw. MK to ludzie chorzy, których trzeba izolować, ponieważ na takich imprezach wychodzi z nich, prawdziwe zwierzę, zupełnie jak w przypowieści o doktorze Jankielu i panu Hyclu, straszne, a najbardziej, że z bliska żaden nie ma odwagi dać głosu, anonimowo zaś bohaterowie z nich na miarę Sylwestra Rambo. Całkowity brak dystansu do siebie i otaczającego świata, dlatego rzadko z kamratami uczestniczymy w takich spędach.
Szkoda czasu i pieniędzy, choć widoki warte uwagi, wrócimy tu, w samotności kontemplować okoliczne ciekawostki.
Postój w Nowej Rudzie, wodowanie, pasażerom naszego pociągu opadają szczęki na widok Wojtka taszczącego prowiant, zamówienie na telefon, dostawa ekspresem.
W klimatycznych wagonach turkocemy się powoli, z okien obserwując postępująca degradację do niedawna działających fabryk, opuszczone stacje, zdewastowane nastawnie, mało budujący widok.
|
|
|
|
Nowa Ruda Foto: Piotr Chorąży
|
Odjazd ze Ścinawki Foto: Paweł Radecki
|
Wśród traw Foto: Paweł Radecki
|
Ścinawka Foto: Kuba Sikora
|
I na koniec wypadek, który całe szczęście nie przyniósł nieszczęścia, które o krok pozostało, Radek otworzył okno, może zbyt gwałtownie, może nie, dość, że się zacięło, ze wszelkich sił próbowaliśmy je zamknąć, bezskutecznie, gdy Piotrek chciał to uczynić, szyba prysła jak czar całej imprezy, w dziesięć minut po rozpoczęciu.
|
|
Szklarz Piotrek Foto: Maciej Zwoliński
|
Kudłaty w przedziale cabrio Foto: Piotr Chorąży
|
Szczęście w nieszczęściu, że nie trafił ręką na odłamki, bo impreza skończyłaby się w szpitalu, pytanie się ciśnie, jaki idiota podczas remontu wagonu oszczędzał na szkle, zamiast szyb hartowanych, jako bezpieczne znanych, wstawił zwykłą czteromilimetrową szybę okienną.
Głosy oburzenia, bo przecież kilka piw wypili i demolują pociąg, tak a innych w Matrixie przebywających od samego początku nikt nie widział.
Dojeżdżamy do Wałbrzycha, nie zatrzymując się na klimatycznym wiadukcie nad ulicami miasta, światło już mizerne, ale wszyscy, no prawie, oprócz nas, mają zdjęcie wiaduktu z epoki IV Rzeczypospolitej, a może nawet TIR-a po nim sunącego.
Szkoda trochę, że tak szybko, że nie dwa miesiące wcześniej, gdy pogoda bardziej sprzyjająca była, i warunki do robienia zdjęć lepsze były.
Wysiadamy, kierowcy odjeżdżają, a my z Radkiem znów sami, z obrzydzeniem już patrzę na osobników w kamizelkach, oblegają lokomotywę jak muchy sami wiecie co.
Przed nami prawie dwie godziny snucia się po stacji, w zapadającym zmierzchu przy spadającej gwałtownie temperaturze. Zwiedzamy szopę, stację z jednej strony i z drugiej, ruch spory, w pewnym z krzaków wybiega coś, co z początku za psa wziąłem, a okazało się zapchlonym lisem. Wiedzę o insektach go gryzących czerpię z zachowania jego.
Wracamy na peron, znów słychać parowóz, widać kłęby dymu, oraz "czerwone kamizelki". Myśleliśmy, że pociąg z Tkt48 odjedzie do Wrocławia na "haku", ale po godzinie pojawia się w peronie i zaprzęgnięty do wagonów, po żenującej zapowiedzi Pana udającego megafon, odjeżdża w siną dal, lub może trochę bliżej.
Zjawia się nasz pojazd, w samą porę, Kudłaty osiąga stan krytyczny, chwila dzieli nas od eksplozji, ruszamy w milczeniu.
Kierunek Wrocław, niewielki pięciokilometrowy korek przed wjazdem, panowie ze spec-służb liczą natężenie ruchu, z trzech pasów robiąc tylko jeden.
Miasto nad Odrą, rozświetlone, wszędzie świąteczne dekoracje, żywiej niż w naszym wesołym miasteczku, mieszkańcy sympatyczni, niestety nie wszyscy.
Dalej i dalej po wrocławskim objeździe kilkunastominutowym (rozkopali jak zwykle), kończą się zabudowania, ciemność, korki, światła miasteczek, miast, oczywiście kolacja w miejscowości Walichnowy, w czymś, co nie wiem jak nazwać, większość gości to miejscowa żulernia, reszta podróżni, panienki z obsługi zmęczone i zabiegane, mimo to smakowitym kąskiem mogłyby być.
Koniec wieczerzy, czas do domu, co niebawem nastąpi. Mija ostatni dzień.
EPILOG
Wielkie dzięki dla:
Wojtka, który poświęcenia dar złożył, dostarczając nam nektar chmielowy i prowiant w postaci ciasta na licznych postojach, wzbudzając zazdrość tłumów.
Kudłatego, za filozoficzną dysputę w chłodzie dworca wałbrzyskiego, o posiadaniu i aspektach wszelakich stanu tego.
Dla Kuby, za transport i logistykę.
Dla Zvolinki, co łagodziła swą obecnością obyczaje i słów nieprzyzwoitych potok tamowała.
Relację z wyprawy, jeszcze zmęczony po podróży, spisał Wasz ukochany Kpt. Nemo.
|