Ks. Janusz Grygier, wielki pasjonat i miłośnik
modelarstwa kolejowego od dłuższego czasu zapowiadał zorganizowanie warsztatów
modelarskich połączonych z jazdą na makiecie. I tak wreszcie spełnił swoje
marzenie i w dniach 12-13 lipca 2008 w Zabrodziu w Zespole Szkół Technicznych
odbyła się fantastyczna impreza. Ze względu na to, że ani Jarek ani ja nie
braliśmy jeszcze udziału w tego typu zabawie i nie mieliśmy szansy sprawdzić
swoich zabawek na większym szlaku bardzo dużo sobie obiecywaliśmy jeszcze przed
i nie mogliśmy się wręcz doczekać terminu.
Jako klub planowaliśmy zabrać 2 segmenty „wioski”
oraz dorobione przez Nemo dwa łączniki. Niestety chaos i niemoc organizacyjna
jak od dłuższego czasu ogarnęła nasze stowarzyszenie spowodowała, że wyjazd w
ogóle stał pod znakiem zapytania a najczęstszą opinia jaką dało się słyszeć była
chęć rzucenia tego wszystkiego w kąt i dania sobie spokój. Spuśćmy więc łaskawie
zasłonę milczenia na ten etap i wyciągnijmy wnioski na przyszłość. W każdym bądź
razie w piątkowe przedpołudnie wyjechaliśmy w składzie Grześ, Jarek i ja w
kierunku Zabrodzia. Podróż minęła bez wydarzeń i dotarliśmy punktualnie do sali
gimnastycznej gdzie czekał już na nas Irek „Parowozik” z naszymi modułami. Nasze
pojawienie się o czasie wzbudziło niemalże sensację i pełne zaskoczenie,
zwłaszcza że od razu zabraliśmy się do rozstawiania segmentów i po niedługim
czasie mogliśmy spokojnie patrzeć na przygotowania pozostałych oraz cierpliwie
oczekiwać na spóźnialskich. PTMKŻ był jak zwykle zwarty i gotowy, segmenty ks. w
dużej mierze też, Dominik Mikosza z Robertem kończyli rozkładanie szuflady
technicznej, brakowała Tomka Messera oraz Czesia T.
|
|
|
Odpoczynek po przyjeździe
foto: Michał Górecki |
Nasze segmenty i zabawki
foto: Michał Górecki |
O Boże !! Czym też oni mi tu wjechali
foto: Robert Puchalski |
Około 18-stej wreszcie
dotarli wszyscy i można było spiąć w całość makietę oraz dokończyć połączenia
elektryczne. Ze względu na to, że nasze segmenty są jakoby wyrwane z całości
naszej klubowej makiety nie posiadają „normowych” połączeń elektrycznych i
trzeba było podpinać się pod kostki. Brakło nam wiedzy jak wykonane są
połączenia na segmentach u Janusza i zaczęliśmy kombinować. Z pomocą pospieszył
Czesław Turko ale okazało się że też nie bardzo daje sobie rade i w efekcie na
połączeniu między nami a niewykończonymi modułami księdza występował znaczny
spadek napięcia. Tu doszło do pierwszego i niestety nie ostatniego zwarcia z
„pomorzakami”, bo od razu podnieśli wrzask „że to przez łódzką makietę całość
jest s*****a”. Oczywiście problem został rozwiązany po 3 minutach bo Jarek
najzwyczajniej w świecie rozpiął wszystko i zrobił to jak należy ale nie
doczekaliśmy się nawet słowa „przepraszam”. W każdym bądź razie wszystko w końcu
udało się spiąć i odbyły się pierwsze próbne jazdy. Długość szlaku wynosiła 62
metry i mimo kilku niewykończonych segmentów prezentował się okazale. Udaliśmy
się na kolację do gospodarzy, mile zaskoczeni rozmachem przygotowania. W trakcie
kolacji okazało się, że dla nas nocleg przewidziano w namiocie ale mimo ciepłej
lipcowej nocy, mając na uwadze przykre wspomnienia z Węglińca, zaczęliśmy
kombinować nad planem B. Postanowiliśmy najzwyczajniej w świecie przespać się na
sali z makietą a przy okazji spróbować pobawić się w „analogu”. Ks. Janusz
oczywiście nie miał żadnych oporów i nawet błyskawicznie dostarczył swój stary
dobry analogowy zasilacz. Idea przebywania kogokolwiek w pobliżu stacji Lewin
Leski bez nadzoru jej autora spotkała się oczywiście ze zdecydowaną dezaprobatą
ale my niewiele sobie z tego robiliśmy a nawet poszliśmy na kompromis odcinając
fizycznie część pomorską. Okazało się że to był super pomysł bo do bardzo
późnych godzin nocnych walczyliśmy na szlaku, zwłaszcza że nasze towarzystwo
wspomógł Tomek z Wrocka.
|
|
Jarkowa suczka
foto: Michał Górecki |
Analogowe szaleństwo
foto: Michał Górecki |
Wcześnie rano, zdecydowanie niewyspani ale za to w
doskonałych humorach powlekliśmy się na śniadanie. Po powrocie na salę
zorganizowaliśmy kącik warsztatowy i zajęliśmy się spokojną działalnością
modelarską. Sala została otwarta dla publiczności, która jak na tak mała
miejscowość licznie przybyła, Leszek. L. ustalił rozkład i zaczęła się zabawa w
prawdziwą kolej. Mimo drobnych potknięć przez bite 4h udało się nawet trzymać
rozkładu i jakoś to sensownie wyglądało. Oczywiście tradycyjnie na początku był
zdecydowany nadmiar maszynistów więc my nie paliliśmy się za bardzo do myszek,
zwłaszcza że i doświadczenia z DCC brak i jak i byliśmy niejako nasyceni po
nocnych jazdach.
|
|
|
Nasz kącik
foto: Michał Górecki |
Stolik warsztatowy
foto: Michał Górecki |
Jakiś tam parowóz
foto: Michał Górecki |
|
|
|
Publicznośc dopisała
foto: Robert Puchalski |
Wiadomo kto
foto: Michał Górecki |
Urocza parafianka Magda z sukcesorem Irka
foto: Michał Górecki |
Wieczorem udaliśmy się na kolację a zaraz po niej na
zorganizowane przez księdza ognisko.
|
|
|
Parowozik, Messer, Turko..
foto: Robert Puchalski |
Trzej muszkieterowie i Dominik
foto: Robert Puchalski |
A teraz zatańczę kujawiaka!
foto: Robert Puchalski |
Później wróciliśmy na salę by spróbować
„jazd nocnych” czyli używania tylko oświetlenia jakie dostarcza makieta oraz
tabor. Okazało się to w sumie niewypałem bo tylko jeden skład Roberta był na to
przygotowany i prezentował się wspaniale. Zrobiło się późno i czas było kończyć
pierwszy dzień imprezy. Nasze prośby by nie odpinać DCC i zostawić go w nasze
władanie spotkały się z kolejnym zdecydowanym protestem ze strony LL'a, który
sam osobiście dopilnował by wszystko zostało porozpinane i znowu niechętnie
opuszczał salę wiedząc, że będziemy na niej spać a mając nadzieję, że skutecznie
wszystko porozpinał... O naiwny człeku, nie z takimi przeciwnościami losu sobie
radziliśmy i 10 minut później gagarin „Rail Polska” ze składem moich DECów
zawitał w peronach „Lewina”. I znów na szlak wyjechały nasze beczki, węglarki a
później po zmianie sterowania na „analog” suki, bipy i czego tylko chcieliśmy.
|
|
|
Czas na diesle
foto: Michał Górecki |
Nocna jazda
foto: Michał Górecki |
M62 w peronach Lewina
foto: Michał Górecki |
Tym razem co prawda skończyliśmy wcześniej gdyż na wczesny poranek planowana
była msza, w której ze względu na szacunek dla gospodarza i organizatora
postanowiliśmy jednak uczestniczyć.
Jakież było zaskoczenie wszystkich kiedy
punktualnie o 7-rano raźnym krokiem wparadowaliśmy do kościoła. Mina niektórych
pozostanie bezcennym wspomnieniem. Następnie Janusz już "po cywilnemu" zaprosił
nas na obejrzenie jego kolekcji. Bardzo długo nie mogliśmy dojść do siebie po
tym co ujrzeliśmy. Ten facet ma chyba wszystko co było i jest do kupienia na
runku polskim.
|
|
Ciśnienie 200..
foto: Robert Puchalski |
Tętno 110...
foto: Robert Puchalski |
Potem wróciliśmy na salę i zaczęliśmy jazdy
bardziej w stylu „freestyle” przepinając się nawet na parę chwil na analog.
Bawiliśmy się setnie, urządzając nawet jazdy w stylu „martelowskim”, dopinając
do mojego gagarina 50 wagonów i testowaliśmy wytrzymałość sprzęgów i siłę loka.
Zaciekawiło to nawet Leszka, który dopiął się do tego składu swoim parowozem
chcąc się przekonać czy da rade pociągnąć. Runął przy okazji mit, bezsensownie i
na siłę lansowanego hiperrealizmu PMM, kiedy jadąc tym pociągiem lokomotywa była
w przystanku Rybno a końcowe wagony jeszcze na Lewinie a 50-cio wagonowe składy
to naprawdę nic nadzwyczajnego (no może dla PKP Cargo...).
|
|
|
PKP uber alles
foto: Michał Górecki |
Jarek szaleje w analogu
foto: Michał Górecki |
Króciutki składzik
foto: Michał Górecki |
|
|
|
SM-42 Dominika
foto: Robert Puchalski |
|
Szpiegostwo przemysłowe
foto: Michał Górecki |
Przed południem
powróciliśmy jeszcze na chwil parę do jazd w/g rozkładu by w okolicach 14-stej
udać się na pożegnalny obiad. Tam Leszek wyłuszczył maluczkim swoja koncepcję na
makietę H0 w Poznaniu, czyli tylko jednotorówka, tabor koszerny i tylko IIIc
czym wkurwił parę osób a my z Jarkiem nie mogąc tego słuchać ostentacyjnie
wyszliśmy ze stołówki. Wybiła 15-sta i nadszedł czas pakowania się, wszystko
poszło sprawnie a transport modułów do klubu zapewniła moja żona, która
dojechała paręnaście minut wcześniej. W drodze powrotnej dopadła nas przeogromna
nawałnica, jakiej dawno nie widzieliśmy i przy okazji przekonaliśmy się że nasze
auto potrafi niemalże pływać. Po powrocie do Łodzi okazało się że klub jest
doszczętnie zalany a część segmentów które ze względu na wyjazd stały
bezpośrednio na podłodze uległa nieznacznemu uszkodzeniu. Wyłowiliśmy co się
dało i rozjechaliśmy około 21-ej do domów.
|